To miejsce, Kraków, skrzyżowanie Miłkowskiego z Kobierzyńską.
http://tiny.pl/g7585Tak jak widać - jadę sobie rano do roboty w kierunku jak na Street View. Mijam ciąg korkorobów z ich lewej strony, ale widzę że z prawej strony z tej Miłkowskiego wyjeżdża niebieska taksówka. Jakiś klient z przeciwka go przepuszcza, więć hamuję i... Cierpiarz się zatrzymał. Ja stoję na środku skrzyżowania - zasada ograniczonego zaufania. Ale już widzę, że jak on ruszy skręcając w lewo to... przejedzie po przodzie mojego roweru.
Co zrobił cierpiarz? Spojrzał w prawo, podziękował temu co go wpuścił i... ruszył.
Z przodu mojego roweru znajduje się taki mały blat 65T - i to on przejechał mu elegaaaancko po przodzie przednich lewych drzwi... Śliczne, 2 dłuuugie na jakieś 20cm albo więcej rysy do gołej blachy. A ponieważ mi się rower przewrócił ze mną - więc dodatkowo bom walnął mu w plastik zaraz za przednim kołem wyrywając kawał plastiku.
Z taxi wysiadł jakiś młody gostek, lat 2x może. Oczywiście próbował mi wmusić, że to absolutnie moja wina, że to on mnie
nie widział i że ja nie miałem prawa tu jechać bo coś tam.
Poczekałem aż skończy, po czym na spokojnie wyjaśniłem mu, że tak tak, ale to ja mam rację, bo on wyjeżdżał z podporządkowanej i to on powinien upewnić się, że przepuszczają go wszyscy uczestnicy ruchu (vide kolizja Bartka Z. kilka lat temu).
Facet próbował jeszcze ode mnie wyciągnąć kasę za uszkodzenie ("no daj pan chociaż pięć dych"). Ale niestety. Kasy nie miałem i mu nie dałem, mimo iż rozumiałem doskonale jego stratę jak i to, że to ja miałem pierwszeństwo. Ale no wiecie - dobra wola i żal, bo koszty napraw blacharsko-lakierniczych nie należą do niskich...
Natomiast kiedy dojechałem do roboty to... Kląłem jak szewc bo lewy półdupek boli mnie przy chodzeniu...
O krakowskich cierpiarzach mógłbym to rozpisać jeszcze kilka linijek - powiem krótko: ci warszawscy przy tych tutejszych to łagodne baranki. Ale i tak ze względu na ostatnie akcje z Uberem i jedni i drudzy mają u mnie [cenzura].
I jeszcze a propos widoczności.
Przedwczoraj jadę sobie na Dworzec PKP. Dojeżdżam do przystanku na którym stoją ludzie, zatrzymuję się za jakimś korkorobem. Czekam. jakiś facet stojący opodal zauważył mnie i:
- A pan to prawo jazdy ma?
[no ja... znowu? Znowu jakiś musi się czepiać nie wiadomo o co? Zignorowałem.]
Chwila ciszy.
- Przecież pana w ogóle nie widać na tym rowerze!
[ eeee, że co i jak??? Żółtek? VG3? High Racer z siedzeniem na 65cm, z wielkim żółtym kufrem? Nie widać go??? W biały dzień??? + zignorowałem go]
Ja po prostu nie wiem - gdzie ci ludzie mają oczy. Ale przejeżdżając niczym jakiś chodnikowiec chodniczkiem pod Galerię Krakowską - stwierdzam, że lemmingi (piesi) faktycznie są lemmingami. Ich nie odstraszy nawet mrugające Cree XML T6. Dla nich najważniejszy jest telefonik przy uszku. A orientują się co jest grane dopiero na metr przed blatem...