Dojechałem. No bo musiałem dojechać, nie?

Start - spod AquaParku w Kościerzynie, tak jak w poprzednim roku. Oczywiście zaraz po starcie widziałem już tylko plecy Franca i Pająka, a Lechu zniknął mi kilka minut później. Pomyślałem sobie - niesłusznie zresztą - eeee, wymięknie. Dojadę do niego na I punkcie

Myliłem się. Na I punkcie spotkałem tylko Forresta, który po ujrzeniu mnie, natychmiast opróżnił swoją kawe i uciekł. A ja niestandardowo usiadłem, na spokojnie zjadłem jajeczniczkę i dopiero po zjedzeniu i wypiciu poleciałem dalej. Na kolejnym punkcie nie spotkałem już nikogo - ale też się pożywiłem. I tak sobie jechałem i ciągnąłem ile wlezie do 80-90 kilometra. Potem zaczął się ból, brak mocy. Siła - była. Ruszanie i wjeżdżanie początkowe pod górki - oczywiście dawało radę. Ale kolejne metry pokonywałem z coraz większym trudem. Na 112 kilometrze wychlałem ostatnie resztki izotonika, odpocząłem i pojechałem dalej. Ale tak jak wcześniej rzadko schodziłem poniżej 3 biegu - tak potem już z 5-6 razy na manetce pojawiała się nawet 1. Kiepsko.
W momencie kiedy przekraczałem drogę z Bytowa do Kościerzyny - uratowało mnie Półczno. Napiłem się, najadłem i... Gołczewo. Nawet na I biegu było naprawdę cięzkie do pokonania. Nogi zaczęły skrzypieć, ale sytuację uratował długi i szybki zjazd, na którym licnzik pokazał ponad 55 km/h. Faaajnie

A potem - to już odliczanie czasu - ile zostanie mi do mety. Albowiem jak "dobrze" pamiętałem z zeszłego roku - Meta powinna funkcjonować do 19-19:30. Świat i ludzie! Nawet gdybym zsiadł z roweru to dałbym radę

Teoretycznie. W praktyce między Parchowem a Kościerzyną - 32km - odliczałem każdy przebyty kilometr, zastanawiając się, czy na pewno nie dojdzie do awarii kolan, albo po prostu padnę. Ale nie padłem. Kolana też dały rady. Tylko na wysokości Dubowa zauważyłem 2-jkę pionowców. Ambicja zagrała i... po chwili byli moi. Niestety ten wyczyn kosztował mnie poza ekstra prędkością - dodatkowym zmęczeniem i lekkim odwodnieniem, które zachciało mi się zaspokoić na wysokości Skorzewa. 5 minut siedzenia na trawie, popijania coli. To może niewiele, ale przepocony organizm odpoczął na tyle, że mogłem ruszyć dalej. I o 18:02 pojawiłem się na Mecie. A właściwie - obok. Gdyż meta była już zwijana (?!!!?). I teraz najlepsze: wg mapy na kopercie - Meta miała zostać zamknięta o 19:20. Wg strony - bodajże o 19. A w praktyce - 18:00? No bez jaj :]
Ale oczywiście zostałem dopisany, a chwilkę później na rynku odebrałem medal i dyplom (do wydrukowania, bo Muzeum już zamknęli).
Podsumowując:
- w tym roku SUPER zabezpieczenie! Naprawdę Motocykliści spisali się wyśmienicie. Widać też było wszędzie Ratowników Medycznych, którzy pilnowali rowerzystów na całym przebiegu trasy.
- krótkie czasy działania punktów
- no i ta nieszczęsna Meta... (wg mapki na kopercie - czynna do 19:20)
- moje przygotowanie... średnie. Rok temu miałem znacznie lepszy czas - 8.59, oficjalnie 9:29 - obecnie 8:48 jazdy i 11 godzin oficjalnie (wyjechałem ze startu o 7:03)
- muzyka, muzyka i jeszcze raz... muzyka. Naprawdę można się skupić na kręceniu a nie na trzeszczeniu tego i owego itede
tl;dr: dojechałem i było fajnie

P.S. W ramach odpoczynku po maratonie skorzystaliśmy z Francem i Lechem z uroków pływalni w AquaParku = super opcja

Polecam innym
