a wszystko ta zupka chińska

Ano więc.. Przed wyjściem trochę się napasłem, żeby mieć dobrego startera. Pomny dyskusji (w firmie) tyczących niezdrowej żywności.. zrobiłem sobie "chińczyka z wora" (z dodatkiem w postaci parówek). I chwilę potem już pamiętałem, czemu studenci tak w tym gustują: tanie a syci na bardzo długo.
Miałem plan. Ale w sumie zapomniałem jaki

Start.. Koledzy ze mną jechać nie chcieli, to przyłączyłem się do jakiejś grupki. Jakieś "Oprychy". Tak w sumie całkiem dobrze jechali: znaczy się odpadałem im na podjazdach, ale doganiałem na zjazdach. Wszystko przy prędkościach oscylujących przy 40kmh. W Borsku (pierwszy bufet) miałem chwilę załamania.. punkt czy oni. Jednak to zupka zdecydowała i musiałem dogonić kolegów, a ciężcy byli i nawet nie zwolnili (ale dogoniłem.. zaliczając 185bpm, które jest moim "oczekiwanym" HRmax)
W Lasce jednak już trzeba było zrobić przegląd specjałów (zupka pomimo zawartości papieru "T" chyba już odpuściła). Iście ekspresowe tempo (bo prawie nikogo na punkcie). Próbowanie, picie i w długą.
Tempo mi jednak zdecydowanie spadło.. jazda już iście rekreacyjna (marne 30-35

). Praktycznie cały czas solo. Scenariusz jeszcze razy parę powtarzałem, ale ilość wchłoniętej żywności z punktu na punkt chyba się zmniejszała (bo jakoś coraz ciężej się jechało, a bulgot z brzucha niepokoił)
Właściwie to czasami udawało mi się do kogoś podczepić, czasami jacyś mocarze (jeden gostek oddalał się.. jak goniłem mając na liczniku 45, puściłem mu jedynie "całuska" nie mogąc dotrzymać mu koła na płaskim..). Z jednym czasowcem jechałem praktycznie cały odcinek pomiędzy punktami, ale gostek to chyba z tych słabszych był (złapałem go bez wysiłku przy jakiś 35, potem przy Węsiorach go tylko MIGłem).
Zdecydowanie w tym roku była masa koksów. Tak pędzili, że nie mogłem ich dogonić

Jeden z najgorszych "spożywczo" punktów (Półczno) zawsze zatrzymuje mnie najdłużej. To chyba wina tych umywalek i Moto-zakręconych (znowu.. zamiast jechać przegadałem z nimi z kwadrans). Ale przecież najlepsze są dyskusje przy kawie i lodach. Muszę coś z tym zrobić i narzucić sobie inny reżim (np. tylko szybkie mycie, konsumpcja zmarzliny już na trasie).
Daje się zauważyć znaczny wpływ KR na lokalne drogi. Najgorsze jakościowo odcinki poprawione, pozostały tylko jakieś niedobitki (prace w toku i "dziura" przed podjazdem). "Ściana płaczu" pewnie jeszcze się parę lat uchowa..
Pogoda dopisała. Bezwietrzna pogoda dość mocno podnosiła prędkości. Nawet na najgorszych podjazdach nie gotowałem się (jedynie za Udorpiem pozbyłem się nadmiaru odzieży). Nawet pomimo smarowania udało mi się zaliczyć poparzenie (bo pewnie za późno)
Wyjątkowego pecha miałem do elektroniki. Kamera "zdechła" jakoś wyjątkowo szybko (a nie było wielu ciekawych towarzyszy, do produkcji RLV, więc temat olałem), rejestracja trasy nie ruszyła (i chyba "coś się zepsuło", bo jakoś przestało mi nagrywać w ogólności..) Szewc bez butów..
A moim "hitem" była pewna pani. Spotkałem ją na najgorszym podjeździe.. jak wyprzedzała tych biednych strudzonych kolarzy (różowe i zielone wstążeczki, czyli krótkie trasy). Na pierwszy rzut oka (z 300m) zgrabniutka.. Po zmniejszeniu dystansu. Czarne "getry" z koronkami, pastelowa bluzka (sukieneczka?), blond warkoczyki. Rower miejski z koszykiem. Prędkość miała z 15-17 pod skromną górkę z nachyleniem 5-7%..
Myślałem, że to jakaś "bike chic" ("moda rowerowa") i jakaś laska robi sobie stylowe. Ale jak zbliżyłem się dostatecznie blisko.. to szczęka mi opadła. Owa dama miała może z 12lat.. Pomny obietnic prokuratora zamieniłem parę słów (przypominając o reklamie pani wyprzedzającej peleton kolarzy) i usunąłem się w jedynym bezpiecznym kierunku.