Stało się.
Jadąc autem z Warszawy do Rzeszowa, poczułam, że boli mnie szyjny odcinek kręgosłupa. Mam z nim problemy w sumie od dość dawna, ale tak jak tego dnia nie nasuwał mnie jeszcze nigdy. Czuję, że zaczynają się już zmiany zwyrodnieniowe, a przecież nie mam jeszcze nawet 40 lat... To co będzie na starość?
Załatwiłam się na cacy na własne życzenie. Od lat najbardziej lubię pracować, leżąc w łóżku z laptopem na brzuchu, obstawiona smakołykami do podjadania. Przez szereg lat nie miałam w ogóle biurka, a i obecnie rzadko przy nim siedzę. Pracuję częściowo zdalnie, częściowo stacjonarnie, a w pracy stacjonarnej siedzę pochylona nad biurkiem (jestem korektorką w dzienniku, czytam teksty na papierze, pochylając się nad nimi).
I tu niestety dochodzę do sedna sprawy... Nie bez znaczenia jest tu również rower - moja duża biała poziomka ma fotel ustawiony tak, że jadę w pozycji półleżącej, co oznacza, że przyciągam brodę do klatki piersiowej. I teraz sobie wyobraźcie... Brevet 200 km, 10 godzin jazdy w takiej pozycji. To się w końcu musiało zemścić.
Jeśli przez ten cholerny kręgosłup szyjny czy cokolwiek innego będę musiała porzucić poziomkę, to chyba mi serce pęknie z żalu... Może nie wszystko stracone i mogłabym jeździć na jakimś modelu w pozycji bardziej siedzącej, np. jakiejś optimie hopper a'la Gajowy czy batavusie relaxx a'la Tehen sprzed kradzieży... ale toto na brevety raczej średnio się nadaje...
Jest kupa ogólnie... To boli jak sto diabłów, jeszcze nigdy tak nie miałam.
a) Jak żyć?... b) Niech mnie ktoś zastrzeli przytuuuliii...