Hej
Wycieczka, na którą montowałem ekipę w innym wątku doszła do skutku, udała się nadzwyczaj dobrze, niżej zapodaję relację.
Uczestnicy: Makenzen, Storm, Dziasiek i moja skromna osoba.
W sobotę dotarliśmy w okolice Siemiatycz (konkretnie stacja Sycze). Wypakunek rowerów i bagaży z pociągu, krótkie przygotowanie do jazdy, pamiątkowa fotka i jedziemy.
Dziaśka nie ma na zdjęciu, bo dołączył do nas pod koniec dnia, jadąc rowerem od siebie z Wilgi (180km- nieźle!). Z Sycz uderzyliśmy do Klasztoru Grabarka. Szczerze- miejsce fajne, ale jak na najważniejsze miejsce prawosławia w Polsce, jest takie trochę... kameralne.
Cerkiew w środku i na zewnątrz wygląda super- niestety w środku nie wolno było robić zdjęć, więc musicie wierzyć na słowo.
Przy cerkwi znajduje się źródło, którego woda ma podobno cudowne właściwości, leczy wszystko i wszystkich. No to fotka, parę łyków z wspólnego kubka i ruszamy dalej.
Następny przystanek- Mielnik. Nazwa wzięła się podobno od
miełownika, czyli człowieka mielącego kredę. Punkt widokowy kopalni kredy, zakupy, obiad i szukamy miejsca na nocleg.
Storm z miną typu "co ja właśnie paczałem"
Znaleźliśmy miejsce namiotowe nad samym Bugiem. Szału nie było, ale miejsce na namioty, kran z wodą i rzeka pod bokiem się znalazły. W międzyczasie dołączył Dziasiek.
W Mielniku przeprawa promowa na drugą stronę...
... i wbijamy się na trasę nr 811. Cel- Janów Podlaski. Po drodze penetrujemy stary wiatrak:
Gdy dojechaliśmy do Janowa Podl. spadł krótki, ale intensywny deszcz. Na szczęście wyczuliśmy pismo nosem i zdążyliśmy schować się przed deszczem. Na rynku- stacja benzynowa i dystrybutory z 1928r.
Po deszczu zawitaliśmy do słynnej stadniny koni. Stadnina ta nie mieści się w samym Janowie Podlaskim, ale parę kilometrów dalej we wsi Wygoda. Akurat odbywała się tam doroczna aukcja koni Pride of Poland.
Z Janowa Podlaskiego pojechaliśmy dalej ( kierunek na Terespol). Po drodze odwiedziliśmy Szwajcarię Podlaską- kompleks wąwozów dochodzących do płynącego w parowie Bugu.
Słup graniczny Polski
A po drugiej stronie już Białoruś
Generalnie widoki bardzo ładne:
W Terespolu przenocowaliśmy w schronisku młodzieżowym. Następnego dnia ruszyliśmy dosyć wcześnie, bo mieliśmy w planach dotrzeć do Łukowa, zawadzając po drodze o Kodeń. Na samym początku miała miejsce jedyna awaria rowerowa jaka nam się przydarzyła. Mocarne udo Makenzen przy ruszaniu spowodowało krytyczne naruszenie ciągłości materiałowej elementu przekazującego moc napędową z korby na koło.
Mówiąc po ludzku- zerwała łańcuch. Na szczęście miałem skuwacz, parę minut i mogliśmy jechać.
Po drodze stanęliśmy na chwilę w Kostomłotach- bardzo fajna cerkiewka, studnia i pamiątkowy krzyż:
W Kodniu akurat był odpust i koronacja Matki Boskiej Kodeńskiej, ale nie zabawiliśmy długo, bo daleka droga była przed nami. Później długa jazda na zachód, przez Wisznice i Radzyń Podlaski- w Łukowie byliśmy około 21 wieczorem. W pierwszym pociągu na Warszawę ludzi w opór, musieliśmy poczekać około 1,5 godziny na następny. Dziasiek został w Łukowie na noc, żeby następnego dnia samodzielnie popedałować z powrotem do Wilgi ( znowu szacun!).
Na koniec:
Bardzo fajnie spędziłem czas. Tu dziękuję pozostałym towarzyszom i towarzyszce za wspólną wycieczkę. Pogoda dopisała, tylko raz złapał nas w trasie przelotny deszcz, nie było ani za zimno, ani za gorąco. Trochę równiej mogliśmy rozłożyć dystanse na poszczególne dni- pierwszego dnia zrobiliśmy nie więcej jak 30- 40km, co skutkowało tym, że ostatniego dnia musieliśmy pyknąć ponad 150. Całkowity dystans- około 230- 240 km.