Cóż, właśnie siadłem przed kompem to może napiszę krótko o moim - nie/udanym - starcie w tym brevecie

Spod Gimbazjum planowo o 8:00 start, wyjechaliśmy na główną i zaczęło się dosyć szybkie rozgrzewanie ludzi przede mną, którzy po kilku chwilach osiągnęli >30 km/h a ja oczywiście zgodnie z planem jadąc swoje zostałem z tyłu, jadąc "swoje" tyle ile mogłem - 26 a potem i 28 km/h. Po około 10 kilometrach przy następnej szkole stwierdziłem, że coś mi przeszkadza z przodu, jakieś dziwne dźwięki, dlatego zatrzymałem się na krótki postój celem... przesmarowania łańcucha. (smar jeszcze od Pająka z ostatniego Zlotu

). Po posmarowaniu jechało się przyjemniej, ciszej jakoś tak, że aż nie rozglądałem się za bardzo na lewo i prawo skutkiem czego po minięciu tablicy "Dębe" stwierdziłem, że na tamę wjeżdżać chyba nie ma co - i wróciłem do odpowiedniego skrętu na Stanisławowo. Potem było już prawie prosto do samej Winnicy, jechało się coraz lepiej, nogi dawały tyle ile mogły, na podjazdach lekka redukcja, a chwilami i bez niej. Za Winnicą na liczniku z przodu zaczęło się pokazywać "3", ale podejrzewałem, że coś jest nie tak. Coś za szybko. Potem w drodze powrotnej okazało się, że chodziło oczywiście o wmordewinda, który był całkiem spory i nawet na moim FWD SWB LR ZOX dawał mi popalić. W Pułtusku podjechałem na stację, kółeczko, zatrzymuję się - nikogo z naszych. Wyjmuję z saszetki cuesheeta, podnoszę wzrok... A tu obok zajechał właśnie jeden z Brevetowiczy - Bolek

Pogadaliśmy chwilę, okazało się, że wyjechał pół godziny po nas. A mimo to już mnie dogonił. Cóż, bywa. Ja i tak nie zamierzałem jechać dalej. Plan A zakładał dojechanie do Pułtuska i powrót. Namówiony przez Bolka ruszyłem dalej i kilka kilometrów za Narwią zatrzymałem się na moment. I przemyślałem: że do mety mam 52km, które _powinienem_ jeszcze jakoś przejechać z powrotem. Ale jak zrobię jeszcze 30 do Wyszkowa to potem będzie do zrobienia 80. A przecież to dopiero pierwszy mój dłuższy wypad w tym roku.
Rozsądek wziął górę - grzecznie wróciłem do Pułtuska, a potem zmierzając do Pomiechówka zacząłem odczuwać co potrafi dzisiejszy wiatr. A potrafił - wiele. Momentami przelotową na płaskim miałem 20 km/h. jak się do tego dorzuci jeszcze jakiś podjazd to się robi 12. A co by było gdybym miał wracać 80? Tak więc spokojnym tempem jechałem swoje, po drodze regulując jeszcze przerzutkę.
Do Gimby przybyłem punktualnie o 14:30, w momencie otwierania mety. To oczywiście było dużym zaskoczeniem dla wracających tuż przede mną pierwszych kolarzy, ale szybko jasno i otwarcie zakomunikowałem, że to jest DNF a nie któreś tam ukończenie maratonu

Usiadłem sobie z boku stołu, gadamy sobie z pionowcami, jest miło a tu... Ja patrzę, a punkt 15:00 do sali wchodzi....
FRANC. Wyglądał jakby... Jakby go wyjęli prosto spod ciężarówki. Pół trupa. W dodatku świeża opalenizna na twarzy potęgowała ten efekt

I w tym miejscu chcę
POGRATULOWAĆ Francowi. Franc dojechał do mety z czasem 7 godzin i 9 minut!!!
GRATSY 
.
[ po prostu CYBORG

]
Na koniec tradycyjnie
dziękuję Francowi za to, że mnie dowiózł i odwiózł pod komin

Dziękuję
