Żuławy przejechane wkoło.
Trochę samotny, jako jedyna poziomka.. Pogoda tragicznie zawiodła (praktycznie przez cały czas kropił deszcz, czasami nawet bardzo mocno..) Ale skoro zapłaciłem i przyjechałem.. to w końcu w gorszych warunkach już jeździłem

Żuławy objechałem po dwóch kółkach. Gostek na pierwszym rozjeździe źle pokierował parę osób (w tym i mnie). Kij mu w oko.. W końcu zostałem zmuszony do przejechania trasy w trybie "sportowym", bo na "małym" kółku punkty jeszcze były zamknięte, a na dużym już zamknięte. Podobnie z "obstawą" na niektórych punktach.. której już nie było. A i zabrali znaki ze sobą (jednak były namalowane farbą zmywalną!), co było doskonałym powodem, żeby się z raz zgubić.
Pierwsze kółko "napierałem na ostro". 58km w 1.42 jest bardzo dobrym czasem jak dla mnie (średnia 34.1km/h). Padało, zaliczyłem glebę na torach (podobnie jak 1/3 uczestników, jak się dowiedziałem od ratowników później). Cały czas miałem nadzieję.. że dogonię tych co poszli przodem, że muszą odpuścić.. Ale tuż przed metą stało się jasne, że nie mam szansy nikogo dogonić, że tak naprawdę jadę ostatni. Ciekawe, co stało się z tymi, z którymi jechałem złą trasą (pamiętam tylko jeden numer.. ma DNFa).
Na drugie kółko pojechałem już lajtowo. Nie dałbym rady przejechać całości w takim tempie (w sumie.. to już byłem ledwo żywy), a mając na uwadze odcinki z gorszą nawierzchnią to nawet nie było najmniejszych szans. Na szczęście pogoda się poprawiła, znaczy się przestało lać

Powolutku Nowy Staw, Malbork, Sztum, Biała Góra. Niestety znowu zaczęło padać.. Na moście zero strzałek, zero znaków.. Sytuacja idealna na mylenie trasy (na telefonie się nic nie dawało sprawdzić.. bo deszcz blokował ekran). Włączyłem tryb powrotu do domu. W Piekle deszcz przestał padać.. i za chwilę pojawiły się strzałki. Tada. Potem jeszcze tylko "uwaga wyboje" (naście km po tragicznych dziurach, w końcu bez snejka to nie można). Oczywiście łatanie w deszczu, dawno nie padało

W Miłoradzu mój jedyny punkt na trasie.. Na szczęście, woda mi się już kończyła, głód zaczynał doskwierać. Słaby wybór (właściwie tylko drożdżówka z dżemem), ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi wszystko. Na punkcie spotkałem pierwszych z trasy. Zatankowany, ciut podjedzony, no to Dzida. Właściwie to siłą i godnością osobistą przekonywałem te ostatnie kmy, żeby przechodziły w niepamięć. Tempo iście turystyczne, ale wyprzedziłem kilka osób. Pomimo dobrego/doskonałego asfaltu z rzadka przekraczałem 30km/h. Punkty już pomijałem.. na wszystkich dostępne jedynie bułki z dżemem..
Tak sobie jadąć wymyśliłem.. że ostatnia "prosta" (znaczy się ostatnie 15km) będzie na maksa. Na początku szło dobrze, ale po chwili okazało się.. że zaczęło lekko wiać i znowu zaczęło padać.. Utrzymanie 30km/h bywało już dość ciężkie, a wyjście ponad 34 to tylko z górki ( ci co znają Żuławy wiedzą o co chodzi

)
Na mecie w końcu jakieś porządne żarełko, chwilka rozmów ze znajomymi i do domu. Jak w drodze zaczęło lać.. to jednak miałem sporo szczęścia z pogodą. Ale frekfencja dopisała, nie pojechało raptem 1/3 ludzi..
Wynik 7.37.24. Na 200.8km średnia wychodzi prawie 26.3km/h, z licznika 28.2, czyli jakieś 30 minuty postojów.. znaczy się straciłem 15min na punkcie (po odliczeniu gleby 2min, dyskusji na starcie 4min, walki z mapą 3min i dętki z tyłu 6min). Film nakręcony, ale jego jakość mocno odbiega od standardu HD (woda na obiektywie nie poprawia video) i nie nadaje się na przygotowanie filmiku RLV..
Ogólnie.. zostańmy jednak przy Kaszebarundzie

W przyszłym roku jadę bez punktów.