Gdzieś już tutaj się chwaliłem swoim rekordem ;-)
3 lipca 2009. Czyli lato. Środek dnia. 237 km, 10h jazdy. Czyli tam wyszła średnia rzędu 24 km/h. 1 dzień. Kilka przerw po kilka-naście minut czy nawet i godzinę. Trasa: Ożarów -> Warszawa -> Wołomin -> Anin -> Warszawa -> Wołomin -> Anin -> Warszawa - > Ożarów. Trzeba doliczyć koniecznie kilka podjazdów, kilkadziesiąt sygnalizacji świetlnych i oczywiście korki. Na szczęście rowerek z kuferkiem aerodynamicznym VG3. Średnia przelotowan w ciągu dnia dochodziła do 32 km/h, pod koniec, pod wieczór już spadła do 27-28, aby po godzinnej tułaczce w Mazowieckim Parku Krajobrazowym (zabłądziłem i błakałem się po krzaczorach, bagnach, piaskach) znów wrócić na "swoje" trzy dyszki.
Co do przygotowań... Nie było takich. Ot kilka dni wcześniej zrobiłem "setkę" (~150 dokładnie) a kilka razy w tygodniu robiłem do roboty po 34 km.
Z kolei na pionowcu... Po kilkunastu dniach jeżdżenia takiego dorywczego, zorbiłem 87 km do NDM i... myślałem, że mi coś weszło w tą część ciała poniżej pleców. Kompletne wyczerpanie, kontuzje praktycznie ramion, przedramion, dłonie jak u rencisty chorego na reumatyzm stawów, o tym co się działo w pachwinach od siodełka pisał nie będę...
Tak więc moim skromnym zdaniem... Nawet jeżeli osiągi są podobne, czy nawet załóżmy takie same... To ja po tych 237km wstałem jakby nigdy nic z roweru, zadowolony, pełen endorfinek, i poszedłem do domu. Z kolei po 87 km na pionowcu (cross)... - czułem się jakbym wyszedł ze średniowiecznej izby tortur. A to wszystko na własne życzenie.
Dla mnie więc wybór jest... Nie. Nie ma wyboru. Jest tylko poziom. Krossa używam tylko wtedy, kiedy nie działa mi poziom
