Powitać!
Jako że nie mogłem niestety dołączyć do was na zlocie (chlip

), postanowiem uleczyć złamane serce jakąś małą wycieczką. Tak gdzieś na trzy dni. Przy okazji chciałem przetestować sprzęt i zweryfikować ilość gratów na poczet przyszłych podróży.
Uderzać w szkockie góry nie czuję się jeszcze na siłach, wybór padł więc na tytułową traskę- przez szkocko-angielskie pogranicze, wzdłuż rzeki Tweed, od miejscowości Biggar w Szkocji do Berwick-upon-Tweed w Anglii (jednym z miast partnerskich tego ostatniego jest... polska Trzcianka. Ciekawe jak to localsi wymawiają

).
Na początek zdjęcie "zestawu podróżnego"- rower 17kg, bagaże 13kg plus 3,5l wody, kierownik- brak danych

.

Nie miałem tyle czasu żeby dojechać i wrócić na kołach do domu, więc trzeba było skorzystać z pociągu. Jak na złość kolejarze wybrali sobie akurat ten weekend żeby postrajkować. W związku z tym dojazd na trasę zajął mi zamiast 30 minut prawie półtorej godziny i jednocześnie dołożył 30 kilometrów do pokonania rowerem. Przy wejściu do pociągu w Edynburgu wynikła zabawna sytuacja- kierownik wahał się, czy wpuścić mnie na pokład (miejsca były, ale na klasyczne rowery, które wieszało się na hakach). Miał już iść po miarkę, gdy nagle z boku wpier....ł się do dyskusji jakiś pracownik dworca stwierdzając autorytarnie że nie ma opcji na przewiezienie bajka. "Mój" kolejarz poczerwieniał i wysyczał że to jego pociąg i to on decyduje kto jedzie a kto nie

. Odwrócił się do mnie i kazał wsiadać a temu drugiemu polecił... "odddalić się"

.
Rowerek ostatecznie znalazł miejsce w wagonie bagażowym, musiałem tylko poodpinać graty i zabrać je ze sobą.

Po przesiadce było już w porządku.

Kiedy w końcu opuściłem transport publiczny i zacząłem poruszać się samodzielnie, od razu złapał mnie deszcz. Po zmianie kurteczki i wyklęciu kłamliwej bandy synoptyków, którzy obiecywali koniec tygodnia bez opadów, potoczyłem się dalej.
Nie wiem jak wy, ale u mnie deszczowa pogoda powoduje filozoficzny nastrój i roztrząsanie pytań typu: kim jestem? dokąd zmierzam? czy mnie ku..a popierdoliło żeby w taką pogodę tłuc się ch.. wie gdzie rowerem, zamiast jak normalny człowiek spędzić weekend przed telewizorem?

Na szczęście po godzinie przestało padać i ten stan utrzymał się do końca wycieczki.
Punkt startowy w Biggar (i tytułowa rzeka).

Przykładowe okoliczności przyrody. Fajnie się to ogląda, ale co ja się nawyklinałem na te wzniesienia...



Pierwsze przekroczenie rzeki, która rosła dosłownie w oczach.

Postój pierwszego dnia na obiad. Zatrzymałem się w małym miasteczku Peebles.


Na obiad szef kuchni polecił brytyjski przysmak narodowy- ryba smażona na głębokim oleju i fryty. Jeżeli w knajpie z żarciem na wynos nie ma "fish n' chips", ewentualnie kebaba, to najwyraźniej natrafiliście na pralnię brudnych pieniędzy.
Dla wygłodzonego podróżnika- bezcenne


Stary wiadukt kolejowy koło Melrose.

Zaraz za nim zaczął się chyba najgorszy podjazd tego dnia, ze trzy kilomentry stromo pod górę. Nie miałem już totalnie siły, więc musiałem pchać

Ze szczytu widok był wspaniały, ale co się namordowałem, to moje.

Kawałek za tym miejscem, poniżej szczytu wzgórza, znalazłem miejsce na obóz.

Ze względu na cieniutką warstwę gleby i skałę pod spodem (rozłożyłem się obok opuszczonego kamieniołomu) miałem sporo problemów z wbiciem śledzi. Wchodziły tak gdzieś na3/4. Zajęło mi to trochę czasu, zanim były porządnie osadzone, jednak opłaciło się to w nocy, kiedy dość mocno wiało (szczyt wzgórza, pamiętacie?). Namiot (Banshee 200) wytrzymał bez problemu.
Wiadro musli z mlekiem na śniadanie i wio dalej.
Wspomniałem już, że nie lubię wzniesień?

Taki mały rower, taka wielka góra


Wkraczam do Anglii

Ruiny dwunastowiecznego zamku w Durham, który przez stulecia był ważną twierdzą graniczną. Przez ten czas dziewięć razy był oblegany przez siły szkockie, z wynikiem 5-4 dla gospodarzy.

Na parkingu przy restauracji stała taka fura.

Ostatni most na rzece (wybudowany w 1802r.).

A tu sama rzeka. Trochę się rozrosła od początku trasy.

Prawie końcówka drogi, i miły gest przy wjeździe do miasta.

I tyle. potem był pociąg, godzina podróży i dom.
Podsumowanie
Dystans- około 181 kilometrów.
Czas- dwa dni (mówiłem ze trzy? ale ze mnie kłamczuszek

) Licznik podaje dziewięć i pół godziny jazdy.
Pozdrawiam i powodzenia na trasie!
