Dla mnie to wszystko jest gnebieniem tych zlych i niedobrych cyklistow przez politykow konserwatywnych, ktorzy nie znizaja sie do poziomu siodelka rowerowego (ewentualnie rekreacyjnie, po parku z dziecmi).
Logika i statystyki wypadkow podpowiadaja, ze albo wszyscy obywatele musza znac przepisy ruchu drogowego (bo kazdy moze byc pieszym, czyli w tym ruchu uczestniczyc), albo uznajemy, ze kierowcy, jako operatorzy niebezpiecznych narzedzi, uwazaja na wszystkich niezmotoryzowanych, a ci, bezposrednio nieszkodliwi, powinni znac zasady, ale tylko na potrzeby niezginiecia. Pierwsze mozna rozwiazac obowiazkowym przedmiotem w podstawowce (niekoniecznie zdawaniem na karte rowerowa, po prostu zasady ruchu zakonczone klasowka/egzaminem). A drugie mozna uzasadnic tym, ze w praktycznie kazdym wypadku drogowym bierze udzial pojazd o napedzie mechanicznym, wiec jakby ich nie bylo na drogach to liczba wypadkow by spadla dramatycznie.