Celowo pisze dopiero teraz, gdy emocje opadły... zlot SUPER i
dziękuję za niego organizatorom. Lokalizacja fajna, żarcie świetne, pomysł z grillem w piątek boski, miasto i okolice też niebrzydkie.
ALE wielkim cieniem na zlocie położył się sobotni przejazd. O tempie już pisano, nie pasowało ani wolnym, ani szybkim (trzeba było podzielić się wcześniej lub zastosować patent Mr. Robota). Pisano o pokrzykiwaniu - generalnie ja też czułem się traktowany jak smarkacz z wycieczki szkolnej, co nigdy jezdni rowerem nie odwiedził, choć robię w Warszawie Masy od 2002 roku i myślę, że wielu z Organizatorów mógłbym szkolić z tego jak to robić lepiej. Miejsca postojów (czemu przy salonie fryzjerskim, a nie przy spożywczaku?) też już pewnie ktoś zdołał wykpić - a jak nie, ja to niniejszym czynię.
Ale to sa wszystko SKUTKI, prawdziwa przyczyna problemu jest gdzie indziej.To coś, o czym nie napisano - to
brak informacji i dialogu! Na starcie wycieczki w sobotę zwyczajnie tego zabrakło. Ani be, ani me, ani nawet dzień dobry od zabezpieczenia przejazdu. Żadnego podania zasad, żadnego poinformowania o czymkolwiek. Pewnie dużo nieporozumień dałoby się uniknąć, gdyby np. organizatorzy powiedzieli na starcie czego oczekują od nas i wysłuchali czego my oczekujemy od nich. A także powiedzieli dwa słowa o trasie i planach np. dotyczących tempa czy postojów. A ponieważ tego zabrakło, były potem zdziwienia "jak to nie wiesz co oznaczają dwa gwizdnięcia?" (skąd mam wiedzieć), wzajemne żale "znowu zjeżdza na lewo zrobić zdjęcie" i jednocześnie z drugiej strony "znowu się czepia, że na pustej po horyzont drodze o zerowym ruchu zjadę na chwilę na lewo", czy zdziwienie ze strony poziomkowiczy, że kogoś traktuje się jak dziecko i zagania jak krowę do stada.
Naprawdę informacją, dogadaniem pewnych rzeczy wcześniej, wysłuchaniem i wzajemnym zrozumieniem wiele można było osiagnąć. Wystarczyła po prostu chęć by traktować nas partnersko, a nie z gwizdka i z góry. Moim zdaniem to była praprzyczyna wszystkich nieporozumień. Robiono przejazd dla w większości bardzo doświadczonych poziomkowiczy, a zupełnie nie wzięto tego pod uwagę
Co zresztą fajnie było widac, gdy grupy w końcu się podzieliły. W szybszej grupie jadącej naokoło nikt nie krzyczał by nie jechać po lewej, nie zaganiał, nie gwizdał, ani nie wymachiwał lizakiem robiąc groźne miny. A grupa sobie i tak poradziła - nie zgubiła nikogo, nikt nie wpadł pod auto jadące z przeciwka, nikt się nie wywalił, nie doszło do wypadku - słowem NIC SIĘ NIE STAŁO. Czyli cała ta energia zabezpieczenia przejazdu, wkładana w najlepszej wierze, to była po prostu zbędną parą w gwizdek. Masa ciężkiej, acz zupełnie niepotrzebnej nikomu pracy
