Wszyscy mieliśmy kaski. Ja na głowie (lusterko) a żona i młody na rowerach. Dystans był rodzinny i dopuścili. Bez hamulców można było też startować. Na ostrym i to na mieszczuchu.
Jak kupowałem po drodze truskawki, mijała mnie jakaś grupa i się śmiali, że doping stosuje. Oni już byli po 150km, więc ich szybko dogoniłem. Zaproponowałem,że się podzielę owocem, ale jakoś dziwnie się patrzyli, że ich ktoś na szesnastce (przód) wyprzedza.