DAY 4: (4.09.2023r.)
Kiry - Zakopane - Kiry = ok.20km + spacer pieszo na Gubałówkę (ok.45min)Scenariusz tego dnia zakładał powrót do Krakowa z uprzednio zaliczeniem wszystkich
zaplanowanych miejsc w okolicy z wisienką na torcie, czyli Gubałówką. Sprawdzam jednak
prognozy i analizuję niebo nad Tatrami przy pomocy meteo.pl i dochodzę do wniosku,
że nazajutrz będzie ono wyglądało jeszcze lepiej, a na pamiątkowych zdjęciach mi najbardziej
zależało !!! Tym bardziej, że najprawdopodobniej drugi raz w życiu tym Velomobilem tutaj
już nie przyjadę. Zapada decyzja, zostaję !. Dzwonię do Jacka z pytaniem, czy mogę przyjechać
dzień później do Krakowa, a właścicielkę pensjonatu zapytuję o dodatkową dobę.
Z obu stron mam zielone światło, dlatego myślę o zorganizowaniu tego dnia (poniedziałku).
Przeglądam na mapie podjazd (Salamandra), który jest ponoć najtrudniejszym do wjechania
na Gubałówkę i stwierdziłem, że obowiązkowo trzeba zrobić rekonesans względem wjeżdżania
nim Velo. W ramach "luźniejszego dnia" planuję kolejno: zakupy w Zakopanem (np. Lidl),
gdzie uzupełniam wszystko i mam nadzieję kupić jakieś buty zwykłe do wchodzenia
oraz kamizelkę i parę innych rzeczy (nic poza kolarskimi ubraniami nie wziąłem na przebranie,
bo scenariusz tej historii obrócił się już kilkukrotnie), a następnie popołudniu pójść na spacer
na Gubałówkę przez Salamandrę (pieszo ok.3h w obie strony). Po śniadaniu jadę do Zakopanego
i robię zakupy w Lidlu, gdzie praktycznie wszystko kupuję, co zamierzałem. W drodze powrotnej
zatrzymuję się co jakiś czas, aby zrobić upamiętniające zdjęcia, w tym obowiązkowo przy tablicy
"Zakopane". Naklejka przyklejona do znaku "Go hard or go home" dodaje mi motywacji, którą
będę potrzebował na następny dzień !. Wracam do pensjonatu (w obie strony wyszło ok.20km),
po czym zbierając się na popołudniowy posiłek poznaję uroczą Gabrysię, która jak okazało się
przyjechała na "Tatra Adventure" i pomyliła pensjonaty. Poznajemy się, wymieniamy numerami
i proponuję wspólny spacer na zachód słońca na Gubałówce. Po 18:00 dostaję telefon,
że możemy podjechać kawałek Jej autem, aby przyoszczędzić czasu na wchodzeniu.
Bocznymi drogami od Kirów dostajemy się do Kościeliska, gdzie skręcamy w lewo i odbijamy
na Salamandrę. Patrząc na początek podjazdu myślę sobie, że jutro będzie wesoło

.
Parkujemy w 1/3 długości Salamandry i pozostałe 2/3 tego podjazdu i kawałek Gubałówki
pokonujemy pieszo. Niestety ciemno-siwe chmury pachną deszczem, a z ładnego zachodu
słońca są niestety nici. Ten scenariusz powoduje, że raptem chwilę spędzamy na szczycie,
po czym zawracamy. Podczas spaceru dywagujemy i słuchamy muzyki "worshipowej"
z głośnika SONY, którego zabrałem na cały wyjazd. Miło spędzony czas.
Po wszystkim Gabrysia odwozi mnie do pensjonatu i żegnamy się. Wieczorem dołączam
na chwilę do rozdania gry Scrable starszej Pani z wnuczkiem, ktorzy przyjechali z Warszawy
i są ponoć tutaj stałymi bywalcami. Ładuję baterie mentalnie na kolejny dzień i idę spać.
DAY 5: (5.09.2023r.)
Kiry - Zakopane (Gubałówka przez Salamandrę) - Kraków = ok.150km (etap górski)Od samego rana aura pięknie sprzyja, słońce świeci, a o 8:00 rano aż 7 stopni na zewnątrz...
Zapowiada się świetny dzień z superambitnym celem ->
GUBAŁÓWKĄ PRZEZ SALAMANDRĘ
na przełożeniu 56x42 I Z NIEPRAWIDŁOWĄ GEOMETRIĄ PRZEDNICH KÓŁ (CZYT.zbieżność do
poprawy) = znacznie więcej energii trzeba włożyć, a i tak Velo nie jedzie tak, jak powinno !.
Nie wspomnę o wcześniejszych kilometrach (ok.500km / 3 dni, w tym 3'ci dzień jako etap
górski). Checkpointy, które tego dnia postanowiłem zaliczyć (było ich 6) zaczynam od
Domu do góry nogami, następnie Krupówki (przejazd od samej góry do dołu z postojami na
zdjęcia), wizyta pod Skoczniami (Mała / Średnia i Wielka Krokiew), gdzie chłopaki mówią:
"Ino Ci się silnik zagrzeje

". Wiedziałem, że to zrobię !. Zapijam colę za 12zł / 0,5L spod skoczni,
zagryzam chałwę i odpalam ACDC w głośniku SONY na full tuż przed wjazdem na Salamandrę
jadąc przez Kościelisko. Skręcam i pierwsza ściana o dziwo poszła w miarę, natomiast za pewien
kawałek kolejna. Jadę po łuku w lewo, patrzę i przede mną gwóżdź programu (czyt. Salamandry)
i myślę sobie: "Ja pitole"! Kadencja przed tym "ząbkiem"mizerna, a tu zaraz poprawka !
Wjadę to ! W tym miejscu na winklu jadąc od wewnętrznej strony (jeszcze bardziej stromo)
niemal stanąłem, ale udało się przekręcić korbę przez martwy punkt. Drugą część podjazdu
jechałem już głową ("do tego domku", "do tego znaku", "do tych ludzi", "do tego drzewa").
Na koniec jest poprawka z 3 ścianą. "Wjedziesz to, jeszcze kawałek !!!". Pokonawszy całą
Salamandrę prawie 45kg'owym Velo z niepoprawną geometrią ciężko było to opisać słowami,
ile siły włozyłem na tym podjeżdzie (nigdy tak siłowo nie jechałem i uważam, że jechałem
już na granicy pracy nóg), ale...
ZROBIŁEM TO !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...Z punktu widzenia zawodnika (amatora zaawansowanego = 8 lat ścigania ze stawaniem na
pudle nieraz) takie podjazdy na treningach szosą wciągałem jedną nogą, ale z perspektywy
Velomobila, który z bagażem ważył ok.45kg + półsiedząca pozycja pozioma + przejechany
wcześniej dystans + niepoprawna zbieżność przednich kół, to zupełnie inna liga...
Przyznam, że nigdy w życiu nie jechałem z taką kadencją i nie włożyłem tyle siły w tej
pozycji, co podczas tego podjazdu!. Gdyby przełożenie byłoby bardziej ludzkie, to i tak wyzwanie
byłoby moim zdaniem bardzo trudne, a tak aż ciężko uwierzyć (szkoda, że nikt tego nie nagrał...).
Kontynuując. Gubałówka zawalona koszmarnie, ale na szczęście znajduję punkt widokowy,
gdzie cieszę się osobiście całym sobą. Czekałem na ten wyjątkowy moment aż 4 lata, ale
wiedziałem, że kiedyś nadejdzie!. Wpadają piękne i wyjątkowe zdjęcia, kupuję bryloczek
z napisem "Gubałówka", gdzie będę otwierał sobie garaż, w którym trzymam Velo.
Łapię na "do widzenia" lokalne kontakty w Zakopanem. Żegnam się z Gubałówką jadąc
przez Ząb, gdzie wcześniej spada mi łańcuch z blatu na progu zwalniającym (był za wysoki).
Walczę prawie 10min, by go spowrotem założyć. Następnie odwiedzam "legendarną"
Starszą Panią (84 lata), która dzień w dzień sprzedaje pod budką oscypki, żurawinkę, etc.
w BIAŁYM DUNAJCU. Zajeżdżam jako "posłaniec Boży", przypominam się, że byłem tutaj 4 lata
temu na zimówce (pamiętała mnie po głosie) i kupuję dużego oscypka za 25zł i słoiczek
żurawinki za 15zł. "Gratis' dostaję od Starszej Pani małego oscypka, serowe frędzelki oraz 1,5L
butelkę oranżady !

. Dziękuję serdecznie i machamy sobie na pożegnanie. Po drodze cykam
jeszcze zdjęcia przy tablicy Gliczarów Górny (słynny podjazd z TdP, lecz nie na ten Velomobil

).
Jest już 16:00, a za ok.3h zapada zmrok, więc zapowiada się ciekawie. W Rabce Zdrój zaliczam
pit-stop, a następnie kieruję się w kierunku miejscowości Lubień, gdzie przed dłuuugim zjazdem
odpalam lampki i ubieram wszystko, co mam. Zjazd okazał się być zimnawy, ale im bliżej
Myślenic, tym cieplej. Z tego miasteczka naookoło jadę na Kraków, gdzie w pewnym momencie
spada mi łańcuch z kasety. Zatrzymuję się, by rozwiązać problem. Zajmuje mi to chwilę czasu.
Pokonując kolejne kilometry, ok.22:00 staję w miejscowości Sułkowice, ponieważ zauważam,
że padła mi druga tylna lampka. Szlag! Postanawiam podłączyć ją bezpośrednio do powerbanka
na kabelku, aby energia z powerbanka zasilała na bieżąco lampkę. Myślę nad zamocowaniem
jej do nadwozia. Za moment zatrzymuje się auto transportowe i wysiada 2 ludzi pytając mnie
o Velo (standard). Obaj pomagają mi ogarnąć zamocowanie lampki mocując je długimi trytkami
do nadwozia + dają mi kilka na zapas (moje byłyby za krótkie). Dziękuję Panom za pomoc i lecę
dalej z mniejszym stresem. Do Krakowa wjeżdżam od strony Dębników, gdzie w pewnym
momencie siada mi ktoś na koło na podjeździe ok.23:30. Zagadujemy wspólnie i kolega na szosie
przeprowadza mnie przez kawałek miasta, abym mógł dostać się na ul.Kapelanki i dalej
w kierunku Bielan do Jacka. Melduję się ok. 0:20 w nocy pod Jego domem.
DAY 6: (6.09.2023r.)
Kraków - Pasikurowice = ok.305km !!!Po przespaniu max 5h z uwagi na pobudkę ok.8:00 (wróciłem ok.0:20 w nocy),
wczesne (dla mnie) śniadanie zapowiada dzień pod wielkim znakiem zapytania,
zważywszy, że nie naładowałem w ogóle w nocy elektroniki (telefon + powerbank + lampki tył).
Ryzyk-fizyk dosłownie. Liczę na wsparcie panelu słonecznego (40W mocy), który rok temu
kupiłem i zamontowałem na "masce" Velo, aby pomagał mi w przypadku braku dostępu
do energii elektrycznej na bieżąco. Przy śniadaniu Jacek zapytuje mnie o plan na dziś
i bez ceregieli odpowiadam:
- Ja: "Lecę na strzała do domu".
- Jacek: "Przecież to około 300km !!!"
- Ja: "Co będzie, to będzie. Jadę."
Około 9:45 żegnam się z Jackiem dziękując za wszystko (podwójny nocleg, posiłek, itd.)
Jestem cholernie wdzięczny za pomoc, bo bez tego nie udałoby mi się zrealizować tego,
co zaplanowałem z dnia na dzień ! Przed wyruszeniem poprawiam kołpaczki (spinając je
trytkami, bo etapy górskie dały się we znaki), sprawdzam wszystko.
Staram się korzystać dziś z jedynego "koła ratunkowego" w postaci panelu słonecznego
ładując powerbanka, a następnie telefon od 0% - 25% max, czyli na styk, aby móc sprawdzić
lokalizację, dalszą drogę i wysłać smsa / zadzwonić w razie potrzeby. No to w drogę !.
Kraków objeżdżam od zachodniej strony nie wjeżdżając do centrum i nie zwiedzając
żadnych atrakcji turystycznych. Kieruję się w kierunku północnym, aby wjechać na
krajówkę "79" prowadzącą na Górny Śląsk. Gdy na nią wjeżdżam, lecę w kierunku Katowic.
Po drodze, w Chrzanowie robię pit-stop w Biedronce. Uzupełniam co trzeba i odpalam maszynę,
jadąc dalej "79'tką" przez Jaworzno, Mysłowice. Dojeżdżam do Katowic, a tu ruch z perspektywy
Velo gigantyczny ! W międzyczasie zaliczam jazdę tunelem (nowe doświadczenie), po czym
kawałek dalej stwierdzam, że wystarczy tego stresu i trzeba stąd zwyczajnie zwiewać.
Odbijam w kierunku Bytkowa, aby dalej skierować się na krajówkę "94" prowadzącą już na Opole
i Wrocław. Przejeżdżam przez Bytom. Żegnam Górny Śląsk i w miejscowości Boniowice
objeżdżam zamkniętą drogę przez ok.15km (prawie połowa tej drogi to były bardzo słabe
asfalty). Mocno zniesmaczony wyjeżdżam w Pyskowicach, gdzie dalej kieruję się w kierunku
Strzelców Opolskich. Tutaj zaliczam kolejny pit-stop dywagując koleżeńsko na luźne tematy.
Odpalam lampki i kieruję się dalej na Opole. Mam już ok.170km zrobione, więc myślę sobie,
że po zachodzie słońca zostało jeszcze ok.130km do domu. Informuję domowników o sytuacji
na bieżąco. W dalszym planie jest: Opole, a następnie Brzeg, Oława, Jelcz-Laskowice.
Za Opolem jednak (ok.85km do celu) w przedniej lampce włącza się samoczynnie
"tryb awaryjny" (migający, poziom 2/8). Myślę sobie, "niedobrze". Wyjeżdzając z Oławy
padają mi z kolei tylne lampki (obie). Fuck ! Zostały odblaski + słabo zipiący przód, a do celu
ok.45km... Muszę dojechać ! Odcinek do Jelcza-Laskowic z Oławy prowadzi przez słabe asfalty,
więc staram się jechać wolniej i zwalniać, jak jadą auta. Mijam Jelcz i przed Kamieńcem
Wrocławskim miewam zwidy (widziałem kogoś jadącego rowerem za mną, a to było światło
miejscowości, którą minąłem. Ponadto kogoś idącego chodnikiem, a nikogo tam nie było).
Kwestia zmęczenia, bez dwóch zdań. Zostało 25km. Dojadę ! 10km od domu pada mi przednia
lampka na amen i ostatni odcinek jadę już na samych odblaskach. Na szczęście nie jedzie żaden
pojazd, poza moim. Przyfarciłem, nie powiem ! Melduję się w domu ok.1:20 w nocy. Uff...

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Reasumując: 1.
Ok. 955km (+ spacer ok.45min) / 6dni, z czego 935km / 5dni (w tym 2 dni
etapy górskie + 305km ostatniego dnia na raz). 2. Cel osiągnięty bez strat fizycznych (powrót w jednym kawałku). Przez około tydzień czasu
po powrocie do domu czułem przeciążenie stawów, ścięgien, itd. w nogach, a Achilles
spowodował napuchnięcie połowy lewej stopy po tym wszystkim = efekty spaceru pieszego
pod Gubałówkę, gdzie lewa noga uciekła mi na szutrze).
Po powrocie: w sobotę regeneracyjnie 55km Velo, w niedzielę 150km na zimówce
z napuchniętą stopą. Po około 3 tygodniach Achilles wrócił do normy (maść + okłady zimnem).
3. Emocje i wrażenia BEZCENNE, a zadanie było PRZECHOLERNIE TRUDNE DO ZROBIENIA !
Zawsze stawiam sobie mega ambitne cele, a ponadto naklejka na tablicy Zakopane
"Go hard or go home" dodała mi jeszcze motywacji, gdy robiłem zdjęcia dnia 4'go !.
4. Poznałem nowe osoby, z którymi przeżyłem świetne (NOWE) chwile !!!!!!!.
Wielkie podziękowania dla Jacka i Jego CAŁEJ RODZINY z Krakowa
za tolerancyjność, wyrozumiałość, a także za elastyczność czasową.
Wspólna jazda z Zimnej Wódki do Krakowa, w tym także przez meandry WTR była epicka !!!
5. Jest wiele spostrzeżeń i zmian, które muszę wdrożyć w kilkuetapowe wyjazdy Velo
(oświetlenie (warto wziąć nawet "rezerwowe lampki" (w razie "W")) + dodatkowy powerbank
o dużej pojemności, np.20000/30000mAh, gdyż 4800mAh, który miałem, sprawdził się marnie,
ale uratował mi tyłek + nawigacja (będzie duuuży zysk czasu brutto bez marnowania go
na sprawdzanie mapy zbyt często) = nauczka na przyszłość).
Zapamiętam te dni do końca swojego życia !!!!!!!
Teraz czas na Stelvio (kolejnym, fabrycznym Velomobilem) !!!!!!!!!
The dreams come true !!!!!!!!